Recenzja serialu

Dwanaście prac Alex

Udana "Sprzątaczka" bliska jest rzeczywistości dzięki zastąpieniu czerni i bieli szarościami, daleko jej też do nihilistycznego zacięcia oraz wyeksploatowanego już przez Hollywood "poverty porn",
Człowiek może znieść tylko tyle, ile może znieść. Dlatego Alex zrywa się z łóżka nagle, bez żadnego planu, z dzieckiem na ręku i z prawie pustym portfelem. Siada za kółkiem i odjeżdża byle gdzie, przed siebie, oby z dala od faceta, który ciągnął ją na dno. Nie, niby Sean nigdy jej nie uderzył, zawsze kończyło się na krzykach i rzucaniu talerzami, lecz Alex jest świadoma, że może jeszcze nie jutro, może jeszcze nie za tydzień, może nawet jeszcze i nie za rok, ale któregoś dnia pięść jej chłopaka znajdzie drogę do celu. Dopiero z czasem odkrywane są przed nami kolejny karty psychicznego i ekonomicznego znęcania się nad dziewczyną. Przy czym Sean to nie figura demoniczna, bynajmniej, to facet złamany nałogiem i pogubiony, postać daleka od stereotypowego alkoholika i żonobijcy. Mimo wszystko pada tu niewypowiedziane pytanie: czy to jakakolwiek okoliczność łagodząca? Bynajmniej.


Toksyczność międzyludzkich relacji, a zarazem niemożność odpięcia się od drugiego człowieka jest wiodącym tematem "Sprzątaczki", która czerpie swój dramaturgiczny potencjał między innymi z owej niejednoznaczności charakterologicznego opisu. Bo przecież i sama Alex nie jest kryształowym zwierciadłem w złotych ramach, w którym zechcielibyśmy się przejrzeć z poczuciem moralnej wyższości nad całą resztą. Bywa krótkowzroczna, egotyczna i zupełnie nieracjonalna, ale przez to szczerze i po ludzku… ludzka. Łatwo z nią empatyzować, bo po ucieczce od faceta zostaje sama jak palec i w pojedynkę podejmuje herkulesowy wysiłek uniesienia świata na wątłych barkach. Alex z miejsca zderza się z biurokratycznym labiryntem rządowego programu pomocy socjalnej, a wyskakujący co chwilę na ekranie licznik przypomina, ile drobnych spoczywa na dnie jej kieszeni. Życie od wypłaty do wypłaty pozlepiane jest z ciągłych decyzji podejmowanych przy sklepowych półkach i wydaje się, że do szczęścia potrzebny jest dziewczynie tylko pieniądz, choćby i ten marny, zarobiony na sprzątaniu u lokalnych bogaczy.

Choć "Sprzątaczka" próbuje usilnie udowodnić, że wszyscy, niezależnie od klasowego statusu i stanu posiadania, mamy równie istotne problemy, to nie udaje się tutaj uciec od nieuniknionej konkluzji, że jednak łatwiej mieć pieniądze, niż ich nie mieć. I właśnie o tym, jak mniemam, chciano tutaj opowiedzieć – o wykluczonych, o zdanych na łaskę częstokroć bezosobowego systemu, o pozbawionych twarzy tylko z uwagi na puste konto. Alex mimo wszystko częściej spotyka na swojej drodze ludzi chętnych wyciągnąć do niej pomocną dłoń, a niewielu obojętnych na jej krzywdę lub wrogich. Czasem jednak twórcy serialu aż za bardzo starają się podkreślić, że ich bohaterka zasługuje na otrzymywaną pomoc, bo to przecież bystra dziewczyna z talentem pisarskim, która od college’u odbiła się wyłącznie z powodu pustego portfela, pracowita, opiekuńcza i niesłusznie skrzywdzona przez los. Tym samym dokonuje się tutaj zupełnie zbędne usprawiedliwianie dobra, którego mimo wszystkich nieszczęść Alex również doświadcza. W związku z tym po głowie zaczyna krążyć niewygodna myśl: czy gdyby była inna, nie zasługiwałaby na ludzkie traktowanie? Niby nie powinienem czynić z tego zarzutu, bo przecież fabuła serialu bazuje na swoistym pamiętniku Stephanie Land, która faktycznie tę drogę przebyła, ale wypada zasygnalizować ten istny skutek uboczny scenariusza.


Udana "Sprzątaczka" bliska jest rzeczywistości dzięki zastąpieniu czerni i bieli szarościami, daleko jej też do nihilistycznego zacięcia oraz wyeksploatowanego już przez Hollywood "poverty porn", czyli wizyty z kamerą pośród biedoty. To za to pełna nienachalnego optymizmu historia o trudnej podróży ku swobodzie, osobistej i ekonomicznej, najeżonej sądowymi przepychankami o opiekę nad dzieckiem i prozaicznymi kłopotami wynikającymi z niemożności organizacji czasu, czego przyczyną również są finansowe tarapaty. Cała ta sytuacja jest także dla samej bohaterki okazją do przeanalizowania swoich dotychczasowych relacji z bliskimi, ze szczególnym uwzględnieniem nieobecnego do tej pory ojca oraz cierpiącej na bliżej niesprecyzowane zaburzenia psychiczne matki (brawurowa, acz momentami karykaturalna Andie MacDowell) i poukładania siebie od nowa. To wszystko nie powiodłoby się, gdyby nie świetna kreacja Margaret Qualley, której twarz jest jak otwarta księga, z której odczytać można najdrobniejsze nawet emocje. Nawet grubo ciosane sceny (jak chociażby rozmowa nad dziękczynnym ciastem, prowadzona z prawniczką Reginą, u której dziewczyna sprząta) zyskują dzięki niej naturalny blask niemalże dokumentalnej autentyczności. To dzięki fenomenalnej Qualley prędko przestaje przeszkadzać to, że "Sprzątaczka" łapie kilka srok za ogon, probując powiedzieć coś i o przemocy domowej, i o urzędowej matni, i o macierzyństwie, okraszając to klasowym komentarzem i lekkim humorem. Feel-good serial o zdecydowanie not feeling good sytuacji.
1 10
Moja ocena serialu:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones